To był 13 czy 14 kwietnia 2010. Przez Warszawę sunęły kolumny karawanów, przewożące z Okęcia trumny z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej, a pod Pałacem Prezydenckim stały już tysiące ludzi chcące oddać hołd Lechowi Kaczyńskiemu. Obserwując te przejmujące wydarzenia rozgrywające się w stolicy trafiłem do Sejmu, gdzie spotkałem grupę czołowych polityków PiS. Nie dało się z nimi nawiązać kontaktu, bo po prostu zanosili się płaczem.
Taki widok nie mógł dziwić – po 10 kwietnia w Warszawie (jak i w całym kraju) zapanowała wyjątkowa atmosfera żalu i smutku. Nie tylko zresztą wśród działaczy i sympatyków PiS. Marek Migalski doskonale o tym wie, podobnie jak wszyscy, którzy teraz radośnie powtarzają jego "rewelacje" o "smoleńskim obiedzie". Dlatego dzisiejszy wpis europosła to już nawet nie jest cynizm czy manipulacja. To po prostu zachowanie niegodne przyzwoitego człowieka. Migalski stroi się w piórka obrońcy pamięci Lecha Kaczyńskiego, ale tak naprawdę podskakuje na smoleńskich trumnach.
Migalski przy tym nawet nie jest jakiś specjalnie demoniczny. Jest po prostu żałosny. Na Twitterze z jego "smoleńskiego obiadu" śmieją się nawet lemingi. Przecież nawet słabo zorientowani w wydarzeniach 10 kwietnia 2010 roku ludzie pamiętają, że posłowie obecni wówczas w Katyniu przyjechali tam pociągiem. A podróż ze Smoleńska do Warszawy koleją trwa kilkanaście godzin. Nic dziwnego, że przed drogą ci ludzie mogli chcieć coś zjeść.
Wiem, zajadającemu się w restauracjach Brukseli i Strasburga Migalskiemu może się wydawać, że "obiad" to muszą być spożywane z celebracją 3-4 dania plus wino i deser (podobnie myśli zapewne senator Libicki, który zapragnął zobaczyć zdjęcia z tego obiadu). Ale "obiad" to przecież też zjadana na szybko zupa i parę ziemniaków. Tak zapewne wyglądał ów złowróżbny "smoleński obiad".
Ale co tu tłumaczyć? Migalski to dobrze wie. Dobrze wie, że nikt tam w Smoleńsku nie objadał się kawiorem, a wszyscy byli pogrążeni w szoku i jeszcze długo mieli być. Mimo to świadomie tworzy pożywkę dla kolejnych ataków na swoich dawnych kolegów – wbrew faktom, zdrowemu rozsądkowi, ale przede wszystkim wbrew zwykłej przyzwoitości.
Nie przeszkadzało mi, że Migalski występuje w tabloidach kupując stringi – cóż, tak niektórzy teraz robią politykę. Nie przeszkadzało mi też, że zmienił partię polityczną i atakuje niedawnych sojuszników – to w polskiej polityce sytuacja codzienna. Ale zniżanie się do takiego poziomu, jak dzisiejszy wpis, tworzenie prymitywnych insynuacji – to już co innego. Pewnie będzie okazja spotkać jeszcze Marka Migalskiego przy różnych okazjach, ale przyrzekam, że ja temu panu ręki nie podam. I nie radzę tego robić żadnemu uczciwemu człowiekowi.
Zwykle unikam tego typu deklaracji, ale w tym przypadku jest jak najbardziej uzasadniona.