Rybitzky Rybitzky
3218
BLOG

Polacy muszą nauczyć się walczyć

Rybitzky Rybitzky Polityka Obserwuj notkę 54

15 sierpnia przez Warszawę przeszła największa w historii III RP defilada Wojska Polskiego (i, jak już pisałem, było to pośmiertne zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego). Charakterystyczną cechą tej defilady było to, że MON zrezygnował (gdzie tylko mógł) ze sprzętu bazującego na sowieckiej technologii, stawiając na broń zachodnią lub polskiej produkcji. Sygnał miał być jasny – to maszeruje już całkiem nowa polska armia.

Byłem w gigantycznym tłumie ludzi obserwujących defiladę i widziałem entuzjazm, jaki wśród nich panował. Wojsko oklaskiwano i głośno zachwycano się szczególnie spektakularnymi pojazdami (np. Rosomakami). Pośród tego entuzjazmu dla wojska trudno mi jednak było zapomnieć o tym, że – mimo starań i wielkich nakładów finansowych – Wojsko Polskie nadal miałoby problem z odparciem wroga.

Wystarczy powiedzieć, że nasza obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa niemal nie istnieje (charakterystyczne, że na defiladzie nie mogliśmy zobaczyć nowoczesnych zestawów przeciwrakietowych – bo ich nie mamy). W dodatku liczba żołnierzy liniowych jest tak skromna, że w warunkach regularnej wojny nie mogliby oni otoczyć pierścieniem obronnym jednej tylko Warszawy. Nie wspominając już o skutecznym zabezpieczeniu całej granicy np. z Obwodem Kaliningradzkim.

Nie chcę teraz jednak spekulować, czy np. zwiększenie liczby żołnierzy o 50 lub 70 tysięcy coś by zmieniło. Bo w przypadku wielkiego konfliktu zapewne niewiele.

Prawdziwy problem naszej obronności jest inny. Przez wieki Polacy potrafili posługiwać się bronią i zawsze mieli jakąś pod ręką. Nawet jeśli nasza armia była niewielka (a zwykle była niewielka), to szybko powstawały oddziały ochotnicze z ludzi, którzy przecież i tak potrafili posługiwać się bronią.

Obecnie dostęp obywateli Polski do broni jest minimalny, organizacje paramilitarne w rodzaju Sokoła lub Ligi Obrony Kraju mają szczątkowy zasięg, a likwidacja poboru spowodowała, że młodzi Polacy nie mają żadnego pojęcia o broni i wojskowej taktyce.

W tym momencie 100-tysięczne Wojsko Polskie staje się więc faktycznie naszą jedyną tarczą. A to trochę mało, dla kraju liczącego 36 milionów mieszkańców. Zwłaszcza, ze program NSR póki co się nie sprawdza (a to i tak tylko dodatkowe 20 tys. ludzi).

Wydarzenia za naszą wschodnią granica dobitnie pokazały, że historia się bynajmniej nie skończyła, a Polska i Polacy nie mogą czuć się bezpiecznie. Jeśli nie chcemy być bezbronni, to po prostu musimy nauczyć się walczyć.

Oczywiście, nie wnioskuję o przywrócenie poboru, lub rozszerzenie NSR do 100 tys. ludzi. Potrzebujemy rozwiązania bardziej powszechnego i bardziej kompleksowego. Na przykład do studenckich szkoleń wojskowych (które wcale nie są wynalazkiem PRL, bo były też w II RP). Lub wprowadzić krótkie (np. weekendowe – ale powtarzane przez wiele miesięcy) szkolenia dla chętnych.

W takich szkoleniach nie chodziłoby o stworzenie superżołnierzy, ale o przygotowanie gruntu dla prawdziwych treningów w razie mobilizacji. I stworzenie kadr dla grup partyzanckich, gdyby znów przyszło nam walczyć na swoim terytorium.

Rzecz jasna, mam nadzieję, że nie będziemy musieli faktycznie znów iść (w coraz rzadsze) lasy, ale - jak słusznie zauważył przemawiając przed defiladą Bronisław Komorowski – jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Jak na razie wygląda na to, że Polacy pokoju nie chcą.

Rybitzky
O mnie Rybitzky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka